Wpław Po Rekord 2019

17 lipca, 2019

Kilka dni wahałem się czy upubliczniać niektóre aspekty  “Wpław po Rekord”  Ale jak pływamy bez piany, to relacja też taka być musi.
Podczas planowania projektu chcieliśmy pobić obecny Rekord Świata w Pływaniu Długodystansowym wynoszący obecnie 168 kilometrów. Około 2 tygodnie przed startem dotarło do nas, że warunki pogodowe (zwłaszcza temp. wody) będą na tyle złe, że przepłynięcie 170 kilometrów będzie przy tej próbie nieosiągalne.

Mieliśmy 2 możliwości:

  • Przekładamy projekt na przyszły sezon
  • Podejmujemy wyzwanie jakie postawiła przed nami pogoda i walczymy.

Wybraliśmy wariant drugi.
Nie po to mówimy, że pływamy bez piany  żeby teraz się wycofywać.

fot. T. Madej

Wystartowaliśmy kilkanaście minut po 14stej w poniedziałek. Pierwsze kilka godzin w wodzie potrzebowałem na uświadomienie sobie jak wiele wysiłku i trudu jeszcze przede mną. Przytłaczała mnie świadomość tego, że pomimo 18°C wody muszę wykonać choćby plan minimum jaki założyliśmy i dopłynąć do Śniardwy. Niepowtarzalna atmosfera w Giżycko i na kanale Łuczańskim (~23:00, czyli po 9 godzinach w wodzie) spowodowała, że wszystko w głowie zaskoczyło jak powinno i skupiłem się w 100% na pływaniu. (wreszcie!)

Pierwszą noc wytrzymałem całkiem dobrze i pełen nadziei na odrobinę ciepła wyczekiwałem wtorkowego słońca. Niestety ono się nie pojawiało i zaczynałem się mentalnie przygotowywać na walkę z hipotermią. Jako pływak lodowy powinienem być na to gotowym. Powinienem, ale nigdy, nawet pływając zimą nie doprowadziłem organizmu do takiego stanu. Jedno to wytrzymać pół godziny w wodzie mającej kilka stopni, a drugie to przez wiele godzin powoli i świadomie wchodzić w stan poważnego wychłodzenia organizmu.

Fot. T. Madej

A wracając do tematu… We wtorek koło południa dotarła do mnie informacja, że Michał zrezygnował😕 Wiedziałem, że mój zegar też tyka i hipotermia prędzej czy później też u mnie się pojawi. Godzinę później wpłynąłem na jezioro Tałty, na którym temperatura wody jeszcze się obniżyła względem kanałów w których płynąłem wcześniej. Tutaj zaczęła się „moja walka”. Pojawiły się dreszcze z zimna, zaczęły mi drętwieć palce. Cel w głowie miałem tylko jeden – dopłynąć do Mikołajek.

Fot. T. Madej

Po kolejnych kilku godzinach dotarliśmy do Mikołajek. Pomimo, zmęczenia i chłodu poczułem ulgę. Do Śniardwy już tylko kawałek. Nastał czas żeby pokazać na co mnie stać. Wypływając na Śniardwy do wcześniejszych objawów dołączyły poważne omamy wzrokowe i ból narządów wewnętrznych. Początkowo rozmywała mi się linia brzegowa i co jakiś czas pojawiały się w wodzie „czarne plamy”. Choć byłem w pełni świadomy i komunikowałem się z załogą w sposób składny i logiczny wychłodzenie postępowało dalej. Omamy zaczęły być coraz bardziej wyraźne i co było dla mnie bardzo zaskakujące powtarzały się pomimo świadomości ich absurdów.😳

Dwa proste przykłady:

  • Na burcie kajaku asekurującego znajdował się wzór składający się z trzech równoległych czarnych pasków, które zaginały się w połowie długości kajaka.🚣‍♂️ “W pewnym momencie byłem pewny, że kajak jest złamany w połowie. Staję i pytam się: „Co się stało?” Gdy osoba na kajaku okazała pełne zdziwienie dotarło do mnie, że to ja mam zwidy.
  • Podobnie sytuacja wyglądała z silnikiem zaburtowym łodzi asekurującej. Byłem pewien, że człowiek wypadł za burtę. Wizja ta towarzyszyła mi do końca za każdym razem kiedy patrzyłem na ten silnik

Fot. T. Madej

Walczymy dalej Jeszcze na 76 kilometrze (na środku J. Śniardwy) byłem pewien, że szybciej lub wolniej, ale jednak dopłyniemy przynajmniej do 85 kilometra. Punkt orientacyjny, na który się nawigowaliśmy to Suchy Róg, wydawał się być naprawdę blisko. Z jednej strony padał zimny deszcz, wiało i było już ciemno, ale z drugiej strony fala nam sprzyjała. Generalnie wydaje się, że nie ma co narzekać. Problem był w tym, że Suchy Róg wcale nie zbliżał się tak jak powinien. Choć pływałem już 2 krotnie na Śniardwy to dopiero teraz zrozumiałem czemu to jezioro zdobyło swoją sławę. Potrafi wiać w jedną, falować w drugą, a prąd niesie w trzecią stronę. Przyjąłem więc taktykę: płynę na maxa, zobaczymy jak to się skończy, przynajmniej może się dogrzeję. Nowa taktyka przynosiła sukces. Powoli, ale jednak Suchy Róg się zbliżał i nawet wydawało mi się, że jest trochę cieplej. W moim odczuciu było ze mną coraz lepiej, ale jak się potem dowiedziałem dr n. med. Michał Starosolski nie wróżył już mi świetlanej przyszłości.

Fot. T. Madej

Niecałe dwa kilometry dalej musiałem mu przyznać rację. W pewnym momencie nagle i całkowicie niespodziewanie przestało być mi zimno, przestałem mieć dreszcze i nawet wszystko przestało mnie boleć. W ciągu kilku metrów poczułem jak poziom energii spada mi do zera. Podzieliłem się tą informacją z załogą. Po krótkiej rozmowie zapadła decyzja, że jak najszybciej dobijamy do lądu i w pierwszym możliwym miejscu i kończymy przeprawę.

Mieliśmy w tym momencie do brzegu 200, no może 400 metrów. I w tej sytuacji będąc tak blisko celu byłem gotowy natychmiast wyjść na łódź. Nie dla tego, że nie byłem w stanie dopłynąć, ale dla tego że pojawił się u mnie wielki atak agresji i frustracji. W tej chwili tylko dzięki usilnym staraniom całej załogi dopłynąłem do brzegu. Byłem wtedy gotów zaprzepaścić ponad 32 godziny wysiłku tylko dlatego, żeby nie przebywać w wodzie dodatkowych 5 minut. Gdyby choć jedna osoba powiedziała “wsiadaj na łódź” to zrobiłbym to bez chwili zawahania

Na szczęście, takie słowa nie padły i dotarłem o własnych siłach do brzegu. Obawiałem się czy w takim stanie stanę na lądzie o własnych siłach (jest to wymóg federacji). Pierwsze kilka kroków w płytkiej w wodzie było wykonać bardzo ciężko, kolejne już poszły o wiele łatwiej i o godzinie 22:04 po pokonaniu 78,7 kilometrów stanąłem o własnych siłach na lądzie kończąc projekt.

Fot. T.Madej

Pewnie powinienem być w tej chwili szczęśliwy, ale wtedy dominowało zmęczenie i szok, że to już koniec. Jedyne co w tej chwili mnie interesowało to wizja, że pod pokładem łodzi jest ciepło. Kilka minut potrzebnych na załadowanie mnie na łódź ratowniczą i przetransportowanie na houseboat’a było dla mnie wielkim szokiem. “Jak to, nie jestem już w wodzie, a jest mi coraz bardziej zimno.

Prawdziwa jazda rozpoczęła się kiedy znalazłem się pod ciepłymi kocami. Powróciły drgawki i zaczęły łapać mnie liczne skurcze. Ból zmęczonych mięśni powrócił nagle ze zdwojoną siłą. Wegetowałem w tym stanie przez dłuższy czas, aż wreszcie zasnąłem ze zmęczenia. Po kilku minutach snu obudziłem się zaskoczony, że dreszcze ustały, pozostał tylko ból mięśni.

Po jakimś czasie z pomocą kilku osób udało mi się nawet usiąść na koi. Wtedy dopiero do mnie dotarło, że wreszcie po 5 latach pływania i wielu ekstremalnych wyzwań elementem, który zadecydował o przerwaniu próby nie była moja psychika, a doprowadzenie organizmu do granic możliwości. Po każdym z poprzednich wyzwań gdzieś z tyłu głowy pojawiała się myśl, że mogłem dać z siebie więcej. Tym razem było inaczej. Dałem z siebie wszystko. Koniec z filozofowaniem i zastanawianiem się co by było gdybym płynął dalej. Jestem pewien, że choćby jeden dodatkowy kilometr dzisiaj w wodzie był już poza moim zasięgiem.

Powoli zaczynałem orientować się w sytuacji na pokładzie łodzi. Zszokował mnie fakt, że cała załoga wygląda niewiele lepiej ode mnie. Oni też praktycznie cały czas nie spali i dodatkowo mieli na sobie masę różnych zadań. Ja pod tym względem miałem od nich łatwiej, bo musiałem tylko płynąć.

Link do RATYFIKACJI

Proponowane wpisy:

Tytuł

Przejdź do góry